ALFAMA I BAIXA
ZAMEK ŚW. JERZEGO
Jak napisałam na początku – Lizbona to miasto położone na
siedmiu wzgórzach, jednak historia sprowadziła go na niżej położone tereny nad
Tagiem. Widać stamtąd rozłożoną na jednym ze wzgórz twierdzę, a właściwie jej
ruiny – Zamek św. Jerzego –CASTELO DE SÄO JORGE. Wznieśli go Maurowie w XII w.,
a następnie stał się siedzibą królów katolickich, którzy go rozbudowali i
przysposobili do swoich potrzeb. Stał się siedzibą dworu królewskiego, kiedy
przeniesiono stolicę z Coimbry do Lizbony. Jednak kiedy władzę objął król
Manuel I, postanowił wybudować sobie nową siedzibę na nabrzeżu Tagu – od tej
pory zamek poszedł w zapomnienie, a dzieła dokończyło trzęsienie ziemi. Dopiero
w latach 30 XX wieku znalazły się pieniądze na prace konserwatorskie, dziś
warto - mimo upałów -wdrapać się na
wysokie wzgórze, gdyż rozciągający się
widok wynagradza wszelkie trudy. Głównie rzuca się w oczy morze czerwonych,
starych i nowych dachówek na opadających
w różne strony dachach, a w dali można dostrzec Most 25 Kwietnia wiszący nad
Tagiem. Przy dobrej pogodzie poszukajcie też Mostu Vasco da Gama oraz napatrzcie się na
deltę Tagu zwaną Słomianym Morzem.
To zdecydowanie magiczne miejsce.
Wielu , którzy mają w planie zwiedzanie Lizbony w krótkim czasie podaruje sobie
parę miejsc, ale nie to. My rozpoczęliśmy od wybrzeża – niezbyt pięknego, nie
tak zadbanego jak choćby w Belem. Kiedy odwrócić się plecami do morza, przed
oczyma rozciąga się ta szczególna dzielnica, raczej uboga w stricte zabytki,
ale jakże bogata w atmosferę i urok. Bliżej nabrzeża Alfama zabudowana jest
kilkupiętrowymi kamienicami często pokrytymi azulejos w kobaltowych odcieniach.
Im wyżej będziecie się wspinać, tym zabudowa będzie niższa, uboższa , a uliczki
coraz węższe, bardziej nierówne. Wiele kamienic odnowiono, błyszczą dawnym
blaskiem odbijając promienie słońca od ceramiki, ale wielu trzeba się uważnie
przyjrzeć, aby dostrzec oznaki dawnego splendoru, pomysłowość bogatych
właścicieli na odróżnienie się od sąsiadów.
Kobaltowe jak niebo i morze płytki azulejos błyszczą w słońcu. |
Wśród rzędu domów stojących przy
ulicy równoległej do morza rzuca się w oczy Casa dos Bicos. Budynek pochodzi z
XVI wieku, przetrwał trzęsienie ziemi – Alfama nie była tak bardzo zniszczona
jak inne dzielnice. Jego właścicielem był Alfonso de Albuquerque. Oprócz
cudacznie dla nas brzmiącego nazwiska miał wspaniałą posadę – był namiestnikiem
króla portugalskiego w Indiach. Było go
stać na fanaberie – kamienica pokryta jest 1125 kawałkami kamiennej sztukaterii
w kształcie piramidek. Wygląda to trochę jak olbrzymia wytłoczka na jajka. Sterczące
czubki piramid nie zachęcają, aby podejść bliżej, może właściciel nie lubił
gości.....
ŻÓŁTY TRAMWAJ NR 28
Wędrujemy w górę. Jest niedługo po południu, więc tubylców
nie uświadczysz, za to masa turystów podąża razem z nami nasłuchując, przystając
co chwilę, aby z okrzykami radości i
machaniem witać bohatera Alfamy. Kto to taki ? No oczywiście symbol
Lizbony - żółty tramwaj, który ze
zgrzytem specjalnie zaprojektowanych mechanizmów wspina się lub z łoskotem
zjeżdża po stromych i krętych uliczkach. Na sam szczyt dzielnicy zawiezie Was
kultowy numer 28. Najczęściej jednowagonowe tramwaje zapełnione są oczywiście w
większości turystami, więc gdy przejeżdżają, następuje rytualna wymiana
pozdrowień we wszystkich językach świata. Upał narasta, więc na razie
rezygnujemy z przejażdżki. Dzielnie wspinamy się dalej szukając co bardziej
ocienionych stron ulicy.
Kiedy wychodzimy za kolejny zakręt, zza ustawionego
przy ulicy kościoła św. Antoniego nieśmiało wychyla się najstarszy zabytek
Alfamy – KATEDRA SÉ. Plac, na jakim wyrosła nazywa się dziś Largo da Sé, a
nazwa Sé jest skrótem od Sedes Episcopalis, co oznacza siedzibę biskupa.
Wybudował ją w stylu romańskim w XIIw. pierwszy król Portugalii Alfons I.
Oczywiście – jak to często bywało – postawiono ją na ruinach meczetu po odbiciu
Portugalii z rąk Maurów. Była wielokrotnie przebudowywana, nosiła znamiona
wielu stylów. W końcu zniszczyło ją trzęsienie ziemi. Po odbudowie przywrócono
jej romański charakter. Nie wiem z jakiego powodu – być
może katedra jest usytuowana tak, że sprawia wrażenie, jakby była trochę
wciśnięta w kąt, być może dlatego, że katedry wielkich miast europejskich
trochę zapierają dech w piersiach, ta lizbońska wydaje się bardzo skromna,
szczególnie wewnątrz – bardzo ciemna, ciasna, raczej uboga. Nasza wizyta była
krótka, oddaliśmy cześć relikwiom św. Wincentego oraz przyjrzeliśmy
się chrzcielnicy, gdzie w 1195 roku był chrzest Świętego Antoniego. Kiedy
temperatura naszych ciał unormowała się wchłaniając romański chłód,
wyruszyliśmy dalej w górę.
Ciekawostką dla
odważnych jest Feira de Lada – co znaczy ni mniej ni więcej, tylko targ
złodziei – można się przekonać na sobie, że nie jest to tylko tradycyjna nazwa.
Turyści zapatrzeni w towary mogą się
stać dowodem na to , że miejsce to zasłużyło na swoją nazwę i stara się jej z
dumą bronić.
Oczywiście Alfama to miejsce, gdzie wieczorami gromadzą się tłumy
turystów w poszukiwaniu klimatycznych knajpek w nadziei zjedzenia czegoś
oryginalnego i posłuchania fado. I realizacja takiego planu na pewno się uda
bez trudu. Można tu spędzić duuuuużo czasu odkrywając coraz to inne, cudowne zakątki pozwalające poczuć urodę prawdziwej Lizbony. Kiedy już odnajdziecie
miejsce na odpoczynek, posiłek, koncert fado, pamiętajcie, że prawdziwy miłośnik
tej muzyki nigdy nie bije brawa po wysłuchaniu jednej pieśni – absolutna cisza
ma wspomagać melancholię, smutek i tęsknotę – gromkimi brawami wyrazicie swe
podziękowania dopiero po zakończeniu całego koncertu. A gdy połkniecie bakcyla,
może warto odwiedzić Casa do Fado e da Guitarra Portuguesa – muzeum poświęcone
historii fado oraz jej najznamienitszym synom i córom, a w szczególności
postaci Amalii Rodriques, której przeszywający serce sposób śpiewu rozsławił
fado na świecie – dla Portugalczyków jest ona prawdziwą "fadową" madonną.
BAIXA
Baixa to dziecko markiza Pombala, feniks, co odrodził się na
ruinach starego, ciasnego, ponurego miasta, które legło w gruzach w czasie
trzęsienia ziemi w 1755r. Baixa ciągnie się od nabrzeża Tagu w głąb lądu, ale
nie jest już tak pagórkowatą dzielnicą jak Alfama. Jest za to na pewno
dzielnicą reprezentacyjną. Klasycystyczny styl, porządek narzucony przez
prostopadły układ szerokich ulic, bogate kamienice, przemyślane
architektonicznie okazałe place, nowinki ówczesnej techniki - to wszystko składa
się na obraz Baixy. Zaczynamy spacer od leżącego na nabrzeżu Tagu PLACU COMÉRCIO.
Do trzęsienia ziemi przy placu stała rezydencja królewska, stąd plac
nazywano pałacowym tarasem. Mam tylko nadzieję, ze za czasów królewskich
wyglądał inaczej niż dziś – póki co stoimy w cieniu i zbieramy się na odwagę,
aby na ten plac w ogóle wyjść – olbrzymi , pusty teren zalany asfaltem albo
betonem, ani grama cienia, zieleni, jakieś majaczące na wysokości obeschnięte
palmy, a z nieba żar – na nasze nieszczęście zrobiła się godzina 15, więc co
tylko mogło , już się nagrzało do granic możliwości. O wietrze można zapomnieć.
Podejmujemy ryzyko – prawie biegiem do brzegu Tagu i z powrotem –
kilkusekundowe zatrzymanie, aby spojrzeć w górę na postać , która w centrum
placu na wysokim cokole poddaje się słonecznym torturom – to król Józef I na
koniu, który z zapamiętaniem depcze węża. Czasem lizbończycy nazywają to
miejsce placem czarnego konia. Rzucamy jeszcze okiem na północno – wschodnią
część – to tutaj ulokowała się najstarsza kawiarnia Lizbony – Marinho da
Arcada. Mamy dość – plac nie jest wart dłuższego smażenia się - uciekamy pod
rzucający się w oczy Łuk Triumfalny – marzymy o cieniu i to marzenie się
spełni.
Łuk Triumfalny wprowadza nas na Rua Augusta. |
Budowla wkomponowana jest w rząd
kamienic , pochodzi z 1873r. jako symbol zwycięstwa w walce z żywiołem
trzęsienia ziemi. Przechodząc pod łukiem wkraczamy na główną ulicę Baixy – RUA AUGUSTA. Od razu czujemy przyjemny chłód. Ulice pokrywają rozmaite wzory
ułożone z różnokolorowych kamiennych płytek. Ciemne romby na jasnym tle
przypominają kratkę z ciasta ułożoną na makowcu. Gdzieniegdzie kamienny chodnik
ozdabiają motywy roślinne, w innym miejscy napisy. Kamienice są na tyle
wysokie, aby dać odpowiednio dużo
cienia. Wreszcie można odetchnąć.
Rua Augusta - miejsce spacerów, zakupów, odpoczynku. |
Rua Augusta jest deptakiem pełnym barów, restauracji, sklepików - niestety nie znaleźliśmy żadnego, w którym moglibyśmy kupić jakąś
oryginalną pamiątkę – różne chińskie atrakcje do wyboru do koloru, szkoda.
Baixa dziś to także miejsce, gdzie swą siedzibę znalazły banki i duże firmy
Lizbony, jednak wiele bocznych uliczek nosi nazwy związane z przeszłością –
można więc znaleźć ulicę Szewców – Rua dos Sapateiros czy złotników – Rua do Ouro. Nasz pobyt na tej
ulicy przedłużał się z powodu ulicznych grajków
i śpiewaków– o dziwo, to oni wydali się nam autentyczną atrakcją tego
miejsca - prawdziwi domorośli miłośnicy portugalskiej melodii i pieśni.
WINDA SANTA JUSTA
Podążając w górę ulicy rozglądajcie się w boczne uliczki, bo
w jednej z nich – ostatniej przecznicy przed Placem Rossio - zobaczycie
prawdziwy cud techniki – ELEVADOR de SANTA JUSTA.
Elevador de Santa Justa |
Jest to wieża – winda, którą
zbudowano dla zaoszczędzenia sobie nóg – po wyjechaniu na górnypoziom żelazną
kładką przechodzi się ponad ulicą – widok jest atrakcyjny, bo kładka z jednej
strony opiera się o konstrukcję windy, ale z drugiej lekko zaległa na dachu budynku. W ten sposób
można przemieścić się do innej, wyżej położonej części miasta, zamiast zdzierać
zelówki na kolejnych meandrach uliczek. Dziś wieża służy głównie turystom,
więc po wjechaniu na górę można z tarasu widokowego podziwiać okolicę lub
podnieść poziom cukru albo ciśnienie – co tam kto potrzebuje – w
miłej kawiarni. Winda jest przepiękną stalową konstrukcją wysoką na 45 m.
Zaprojektował ją uczeń Eiffela – Raul Mesnier de Ponsard. Wybudowano ją w
ciągu dwóch lat – ruszyła w 1902r. – mechanizm wykorzystywał wtedy silnik
parowy, dziś winda korzysta z elektryczności. Postarajcie się pochodzić dookoła windy i pozadzierać
głowę do góry – widok żelaznych koronek na tle kobaltowego nieba jest
majstersztykiem.
Żelazna kładka ponad ulicą pozwala przedostać się z górnego tarasu wieży na dach budynku? - Nie, dostaniemy się tedy do wyżej położonej dzielnicy. |
Spacerkiem podążamy w górę ulicy, robi się coraz ciemniej,
kiedy dochodzimy do głównego placu Baixy – PLAC ROSSIO – uderza nas przepiękna
iluminacja budowli stojących dookoła oraz gwar, a właściwie całkiem spory hałas
tłumów wypełniających restauracyjne ogródki – nadszedł czas wieczornych spotkań.
Zasiedliśmy także gasząc pragnienie przesłodkim sokiem świeżo wyciskanym z pachnących pomarańczy, no
...albo piwem. Jedną z krótszych ścian
placu stanowi budynek Teatru Narodowego przyozdobiony klasycystycznym,
sześciokolumnowym portalem. Jest piękny sam w sobie, ale wieczorem jego urodę
podkreśla właśnie subtelne oświetlenie. Plac tętni życiem, szczególnie, że
nagle rozdzwaniają się dzwony i oto ze stojącego przy placu kościoła
wymaszerowuje procesja. Zdaje się , że znowu trafiamy na imieniny jakiegoś
tutejszego świętego – kolejny raz obejrzymy ulubiony sposób oddawania czci –
figura świętej lub świętego ubierana jest w odpowiedni strój i przy dźwiękach
wojskowej orkiestry obnoszona jest dookoła placu. Takie procesje widzieliśmy
już nie raz – ale tutaj wygląda to
inaczej. Za figurką podąża ksiądz, ministranci, orkiestra i grupka starszych
kobiet, muzyka gra na cały plac, dzwony
dzwonią donośnie, turyści robią zdjęcia, a tubylcy..., no cóż , nie zauważyłam,
aby ktoś przerwał rozmowę, jedzenie, zerwał się z krzesła, gdy figurka niesiona
na barkach mężczyzn mijała barowe
stoliki. W sumie może już przywykli,
albo nie wiem....
W centralnym miejscu placu wspina się w górę kolumna, na
której stoi figura. Mówią, że to król Piotr IV. Nie wiadomo dlaczego, czy za
wysoko i dobrze nie widać, czy słońce oślepia przy zadzieraniu głowy w górę, w
każdym razie na kolumnie stoi niedoszły książę Meksyku, arcyksiążę austriacki Maksymilian.
W sumie jakie to ma dla nas znaczenie....Nie zabawiliśmy zbyt długo na Rossio, bo na atmosferę placu nakładały mi się w
wyobraźni obrazy z przeszłości – to tutaj odbywały się egzekucje inkwizycji,
między innymi spalono na stosie 2 tysiące neofitów żydowskich w Wielkanoc
1506r., tak dla uczczenia świąt...Plac zwykle jest mocno przepełniony turystami
i ziomkami, więc trudno dostrzec pokrywającą go kamienna mozaikę, która tu ma
formę jaśniejszych i ciemniejszych morskich fal.
Na jednej z nich odpływamy z boczna uliczkę, która wiedzie
nas na kolejny lizboński plac – Praça da Figueira. Leży on prawie równolegle do
Praça de Rossio, jest bardziej kwadratowy i mniejszy, pokryty kamiennym dywanem
w kształcie prostokątów. Nazwa znaczy Plac Drzewa Figowego, niestety na placu
drzew mało, a co za tym idzie – i cienia mało, więc trudno go uznać za
najlepsze miejsce do odpoczynku, gdy dotrzemy tam w ciągu dnia. Ciekawostką
jest, że przed trzęsieniem ziemi, które zmieniło miasto, znajdował się tutaj
Szpital Wszystkich Świętych. Uległ on całkowitemu zburzeniu i do 1949r. miejsce
to zajmował olbrzymi targ. Dziś na placu króluje João I zwany Wielkim lub
Dobrym. Praça da Figueira to miejsce, gdzie znaleźć można wiele hotelików i
pensjonatów.
Wracamy do bardziej
ludnej rzeczywistości, a mianowicie na brzęczący różnorodnymi odgłosami
Praça de Rossio. Odchodząc sprzed Teatru w lewo skośną uliczką dochodzimy do
Placu Restauradores. Po drodze warto przyjrzeć się ciekawym kamienicom. Na
samym placu naszą uwagę przykuł budynek teatru Eden. Dziś mieści się w nim
kino. Budynek w stylu art deco z 1931r. mocno odcina się od jednorodnego stylu lizbońskiej
zabudowy. Szczególne wrażenie robi właśnie wieczorem, urokliwie oświetlony,
pokazujący półokrągły wewnętrzny hall i eksponujący galerie rzeźb. Centralną
część placu ma znowu kształt owalu lub wrzeciona i chyba najbardziej
skomplikowany wzór kamiennego bruku – przeplatające się geometryczne gwiazdko –
arabeski.
Dla mnie takie miejsca są dość niebezpieczne, przyciągają
moją uwagę na tyle mocno, że zaczynam uparcie szukać początku kłębka.....to
trwa, mąż grozi, że mnie tu zostawi i odbierze, jak będzie wracał....Rzucamy
wiec tylko okiem na otoczony stylowymi latarenkami pomnik, a dokładniej obelisk
postawiony tu dla uczczenia odzyskania niepodległości spod władzy Hiszpanii w
1668 roku. Opuszczamy to – trzeba przyznać – bardzo eleganckie miejsce i idziemy dalej w stronę słynnej AVENIDA da LIBERDADE.
Po drodze przyciąga nasza uwagę mała uliczka po lewej stronie placu.
Jest dość wąska i stroma, a kursuje po niej kolejny lizboński wynalazek – tym
razem jest to ni to tramwaj, ni to winda – oczywiście ma imię – Elevador da
Gloria. Nie możemy sobie odmówić tej przyjemności. Żółty wagonik,
niemiłosiernie pomazany przez graficiarzy wciąga nas w górę pokonując 256m.
Jazda jest powolna, po obu stronach tramwaju po stromych schodkach wchodzą lub
schodzą turyści robiący setki zdjęć i filmów. A my w wagoniku – trzeba się uśmiechać, ciekawe na ilu zdjęciach i filmach będziemy i w jakich częściach świata,
bo turyści mocni międzynarodowi. Gloria wiezie nas do wysoko położonej
dzielnicy BAIRRO ALTO. Łatwo znajdujemy taras widokowy Miradouro de São Pedro
de Alcântara, z którego pięknie widać place i ulice Baixy oraz oświetlone mury
zamku św. Jerzego na wzgórzu. Takie wizyty na miejskich tarasach są dla nas
zawsze doskonałym sprawdzianem, czy jeszcze w ogóle wiemy, gdzie jesteśmy.
Czasem cel naszej wędrówki zmienia się i
warto wtedy popatrzeć z góry, czy to jeszcze możliwe, aby dotrzeć tam, gdzie
zaplanowaliśmy? Dla utrwalenia próbujemy też rozpoznawać wszystko to, co
minęliśmy lub już odwiedziliśmy. Tak i tym razem po wszystkich achach i ochach
dostrzegamy ciągnącą się w dole, pięknie
oświetloną Avenida da Liberdade.Tam mieliśmy iść! Tak więc prawie kłusem, bo czasem
trudno hamować, zbiegamy do Placu Restauradores i wracamy na zaplanowaną trasę.
Jest już noc, ale jest to wspaniałe
miejsce na dzienne wędrówki, ponieważ – jak nieczęsto – możemy się tu skryć pod
parasolem cudownej roślinności. Kiedyś aleja ta była miejską, modną promenadą,
dziś przyciąga eleganckimi i drogimi sklepami, restauracjami, hotelami i klubami. Ogólnie wielki świat. Takie
lizbońskie Pola Elizejskie. W dzień jest tutaj wielki ruch, kilkupasmowe
jezdnie pełne są samochodów. Na deptakach znów możemy podziwiać kamienne
układanki. Nad głowami palmy i platany splatają swe gałęzie dając w dzień
upragniony chłód. Jest i coś na kształt rzeczki i coś na kształt roślinnego
labiryntu. Aleja jest bardzo długa, nogi bolą, a przecież szkoda czasu na
siedzenie, bo może kawałek dalej jest jeszcze coś, co wzbudzi nasz zachwyt? Jak
dzieci brniemy dalej i dalej. Aleja ma półtora kilometra długości, a w
niektórych miejscach podobno 90m szerokości. No to jak mam zobaczyć wszystko po
jednej i po drugiej stronie? Nie da rady, trzeba iść do końca i z powrotem. Na
szczęście są ławki, duuużo ławek....Tego dnia powróciliśmy na zaplanowaną trasę, ale udało nam
się przez przypadek odkryć romantyczny sposób, aby dostać się do Bairro Alto.
Za pomocą opisanej windy Gloria. Korzystamy z niego ponownie, gdyż Bairro Alto
to dzielnica, w której można zobaczy i poczuć
starą, trochę zmurszałą i obdrapaną, ale jakże spokojną Lizbonę.
„ Wysoka dzielnica” jest
niejednorodna. Znajdziesz tu malownicze, brukowane zaułki, szachownicę wąskich
uliczek z małymi kamienicami, małe knajpki, sklepiki, galerie. Przy odrobinie
szczęścia może usłyszycie zagubione dźwięki fado. Ale kawałek dalej – w
prestiżowej części Chiado- wznoszą się stylowe, eleganckie kamienice
zamieszkałe przez intelektualna elitę, teatry, nowoczesne sklepy, hotele i
bary. Jeszcze dalej w dzielnicy Lapa zadomowiły się w przepięknie
odrestaurowanych kamienicach ambasady. Jeżeli tylko mamy na to czas, Bairro
Alto jest ciekawym miejscem na odprężający spacer.
OPOWIASTKI - NA SPACER W ZAUŁKI
W Lizbonie można
zedrzeć buty odkrywając coraz to nowe
zakamarki, uliczki, placyki. Wspinamy się po zacienionym bruku, domy mają dwa ,
trzy piętra, ale stoją tak blisko siebie, że dopóki słońce nie osiągnie zenitu,
można korzystać z cienia. Nagle uliczka krzyżuje się z inną, ale ta inna wcale
nie wspina się pod górę, wręcz przeciwnie, opada ostro w dół, a przed
oczyma..... roztacza się cudowny widok na Tag lub Ocean, zależy w którą stronę świata widok się
otworzy. Kilka dni mieszkaliśmy w małym hoteliku zagubionym w plątaninie takich
uliczek w dzielnicy Alfama. Mimo baaardzo późnych powrotów i chęci jak
najdłuższego pospania, wywlekałam się na siłę z łóżka, aby z filiżanką
kawy zasiąść na maleńkim tarasiku na metalowym krzesełku z metalowymi, lekko
zardzewiałymi kwiatkami na oparciu, wyłożyć nogi na równie podrdzewiały
metalowy okrągły stoliczek i obserwować okolicę . Poranki mają w sobie coś
szczególnego, czego nie można doznać o innej porze dnia – powietrze przesyca
wilgoć znad oceanu niosąca jeszcze odrobinę błogiego chłodu, a słońce wysuwające się gdzieś zza komina dotyka skóry dając przyjemne ciepło. Każdego
dnia, około 8 rano, w domku na przeciw hotelu otwierały się stare, drewniane
okiennice, rozchylały się na zewnątrz połówki starego okna i pojawiała się w
nich babcia. Siwe włosy uczesane w misterny koczek na karku, płócienna jasna
bluzka w kolorowe paski, falbanka przy szyi i przy rękawach, na ramionach
szydełkowa narzutka – pelerynka. Babcia najpierw spogląda w niebo – pogoda
raczej się nie zmienia, codziennie błękit, no ale gdyby miała nadpłynąć jakaś
chmura, no to trzeba wiedzieć, tak? Potem na parapecie ląduje klatka z bliżej
nieokreślonym ptaszkiem, chyba już w wieku babci, bo nigdy nie słyszałam, żeby
śpiewał oraz doniczka z ziołami. Po chwili tak długiej, ile trzeba na zejście z
pierwszego piętra drewnianymi schodami, otwierają się wejściowe drzwi do
bramy, kobaltowe z mosiężną kołatką. Babcia schodzi na ulicę po trzech
kamiennych schodkach, wynosi obtłuczone krzesło, malowane co parę lat na różne
kolory w zależności od chęci malarza i zasiada przed domem z kłębkiem włóczki,
drutami i fragmentem wydzierganej skarpety lub swetra. W domu na przeciw i obok
odbywa się mniej więcej ten sam rytuał. Po kilku chwilach można już w
towarzystwie kilku leciwych sąsiadek omówić wszystko to, co się wydarzyło od
poprzedniego dnia. I tak cudowne przedpołudnie trwa aż do chwili, gdy słońce
wyjdzie za krawędź dachu i zacznie tak przypiekać, że trzeba uciekać w cień i
chłód domu na zaciszną sjestę. Wieczorem nie można już odprawiać tego rytuału –
uliczki zatłoczone są turystami, a stare krzesła przed domami zajmuje
spotykająca się rozkrzyczana lizbońska młodzież. Trzeba czekać do rana z
nowinami dla sąsiadek.
LIZBONA DZISIAJ
Długa podróż przez Europę i
zwiedzanie kolejnych wielkich miast może być męczące. Wszędzie tłumy
mieszkańców, tłumy turystów, rozmaite kłopoty z infrastrukturą miast, korki,
kolejki do muzeów, na wystawy.....każdy to zna. Ale gdy dojedziecie do Lizbony,
na pewno uderzy was spokój tego miasta. Tutaj bez trudu można znaleźć
wyciszenie i odczuć przyjacielską atmosferę miasta. Na pewno powodem tego jest
fakt, że Lizbona zawsze stała trochę z boku, do dziś czuje się jej
prowincjonalność, ale w dzisiejszych rozwrzeszczanych czasach dla wielu to
zaleta. Naprawdę trudno odczuć, że Lizbonę zamieszkuje około milion mieszkańców i stanowi to 10% ludności Portugalii.
Mieszkańcy Lizbony są dodatkowo niezwykle ciekawi. Miasto od wieków wchłaniało przybyszów z
różnych egzotycznych stron świata - w
czasie prosperity w okresie odkryć
geograficznych do miasta przybywali najsłynniejsi żeglarze, a wraz z nimi
mieszkańcy podbijanych terenów -niewolnicy z Afryki, Hindusi, Chińczycy,
Japończycy i rdzenni Indianie z Brazylii. Natomiast po Rewolucji Goździków
Portugalia musiała się zmierzyć z najazdem uchodźców z państw będących byłymi
już koloniami – teraz pojawili się mieszkańcy Angoli, Wysp Zielonego Przylądka,
Mozambiku, Gwinei Bissau i z wielu innych miejsc. Nie obywało się bez
problemów, ale do wybuchu mieszanki nie doszło – wręcz przeciwnie – kultura
portugalska, będąca konglomeratem różnych historycznych wpływów – choćby
hiszpańskich, arabskich, żydowskich, teraz wzbogaciła się o elementy kulturowe
z Afryki i Ameryki Południowej – dziś w klimatycznych dzielnicach Alfamy, ale
nie tylko, bez trudu znajdziecie knajpki
lub kluby z egzotycznym jedzeniem i muzyką.
CO BY TU ZJEŚĆ?
Nie da się oddzielić kuchni Portugalii od jej historii, pewnie jak
wszędzie na świecie, a więc przypomnijmy sobie krótko: najpierw wpływy
rzymskie, potem wiele wieków pod panowaniem arabskim, kuchnia żydowska,
wreszcie nieograniczony w porównaniu z innymi państwami dostęp do przypraw i
zdobyczy nowych gatunków roślin z okresu odkryć geograficznych. Do tego
dodajcie bliskość oceanu, żyzne ziemie – stosunkowo dobra wilgotność w
porównaniu np. z Hiszpanią. No i przede wszystkim miłość do jedzenia, bez tego
by się nic nie udało. Prawdziwą miłością dzisiejszych Portugalczyków są ryby – bacalhau
– suszony i solony dorsz to potrawa narodowa. Dziesiątki sposobów na
przyrządzenie sardynek – z najważniejszą i najprostszą – grillowaniem - w dobrym
towarzystwie, nie tylko ludzi , ale i wina. Mięso też jest lubiane – szczególnie mieszanka mięsa, kiełbasy i warzyw –
doczekała się nazwy Cozido a portuguesa. Gotowanie nie mogłoby istnieć bez przypraw – piekielnie ostre
afrykańskie papryczki piri piri, cynamon, curry, zielona kolendra, szafran, do
tego oliwa i balsamiczny ocet... Czy już macie ślinotok? Bo ja tak... Po konkretnym jedzeniu czas na
słodkości - szczególnie w Lizbonie
musicie spróbować ciasteczek Pastéis de Belém. Sa to małe babeczki, które powstają wg starego i pilnie
strzeżonego przepisu , który znają podobno tylko trzy osoby. Babeczki te
znajdziecie w kilku cukierniach, szczególnie w dzielnicy Belem, w każdej
powiedzą wam, że tylko te u nich są robione wg tego najprawdziwszego przepisu.
Historia coś podobna do naszych papieskich kremówek, ale niech im będzie.
Smacznego!
DLA CIEKAWSKICH
Miłośnicy sztuki mogą swój pobyt
w Lizbonie wzbogacić o wizytę w położonym w Belem Muzeum, a właściwie
należałoby powiedzieć centrum sztuki i kultury - Fundaçăo Calouste Gulbenkian – można tu obejrzeć wspaniałą kolekcję sztuki
antycznej, ale także nowoczesnej. Drugie ważne muzeum, to Muzeum
Sztuki Dawnej – Museu de Arte Antiga, prezentujące sztukę portugalską i
europejską.A gdy już będziemy mieli dość
historii, czeka na nas nowoczesna dzielnica Lizbony - PARQUE das NAÇOES - PARK NARODÓW.
Nowatorskie budowle powstały z okazji odbywającej się w Lizbonie w !998r. Wystawy EXPO. Warto odwiedzić największe
w Europie oceanarium Doca dos Olivias – 25 tysięcy mieszkańców reprezentujących
faunę morską z całego świata. Projekt budynku, który powstał na Expo’ 98
stworzył Amerykanin Peter Chermaveff. Obejrzymy w miniaturze Ocean Atlantycki,
Spokojny, Indyjski oraz Morze Arktyczne, a także główne akwarium pełne rekinów,
tuńczyków i innych atrakcji. Zarezerwujcie sobie duuużo czasu, bo trudno
stamtąd wyjść. Najlepsze miejsce na zakupy to oryginalne centrum handlowe Vasco da Gama. Jeszcze tylko przejażdżka wagonikową kolejką Teleferico wiozącą chętnych ponad wodami Tagu, podziwianie widoków ze 140-metrowej wieży Torre Vasco da Gama - miedzy innymi na most o tej samej nazwie, odwiedziny w powystawowych pawilonach, spacer promenadą ozdobioną nowoczesnymi artystycznymi instalacjami. Atrakcji wystarczy spokojnie na cały dzień.
Na koniec wskazówka - planując podróż po Portugalii
można wziąć pod uwagę tamtejsze powiedzenie - „Coimbra studiuje, LIZBONA SIĘ BAWI , Porto pracuje, a Braga się
modli”.
I kierując się tym kluczem obrać kierunek wyprawy.....
Ze względu na złośliwość rzeczy martwych - jestem "zmuszona" :) do odwiedzenia Lizbony jeszcze raz, gdyż z niewiadomych przyczyn większość zdjęć zamiast pokazywać piękną rzeczywistość pokazywała napis Error! Skoro error to error - trzeba jechać jeszcze raz, ale kiedy? Tymczasem opisane miejsca można obejrzeć na mojej tablicy na Pintereście.
Komentarze
Prześlij komentarz