Przejdź do głównej zawartości

LIZBONA W GÓRĘ I W DÓŁ


ALFAMA I BAIXA

ZAMEK ŚW. JERZEGO
   Jak napisałam na początku – Lizbona to miasto położone na siedmiu wzgórzach, jednak historia sprowadziła go na niżej położone tereny nad Tagiem. Widać stamtąd rozłożoną na jednym ze wzgórz twierdzę, a właściwie jej ruiny – Zamek św. Jerzego –CASTELO DE SÄO JORGEWznieśli go Maurowie w XII w., a następnie stał się siedzibą królów katolickich, którzy go rozbudowali i przysposobili do swoich potrzeb. Stał się siedzibą dworu królewskiego, kiedy przeniesiono stolicę z Coimbry do Lizbony. Jednak kiedy władzę objął król Manuel I, postanowił wybudować sobie nową siedzibę na nabrzeżu Tagu – od tej pory zamek poszedł w zapomnienie, a dzieła dokończyło trzęsienie ziemi. Dopiero w latach 30 XX wieku znalazły się pieniądze na prace konserwatorskie, dziś warto -  mimo upałów -wdrapać się na wysokie wzgórze, gdyż rozciągający  się widok wynagradza wszelkie trudy. Głównie rzuca się w oczy morze czerwonych, starych i nowych  dachówek na opadających w różne strony dachach, a w dali można dostrzec Most 25 Kwietnia wiszący nad Tagiem. Przy dobrej pogodzie poszukajcie też Mostu Vasco da Gama oraz napatrzcie się na deltę Tagu zwaną Słomianym Morzem.                         
Zamek św. Jerzego wznosi się ponad miastem.
   ALFAMA
To zdecydowanie magiczne miejsce. Wielu , którzy mają w planie zwiedzanie Lizbony w krótkim czasie podaruje sobie parę miejsc, ale nie to. My rozpoczęliśmy od wybrzeża – niezbyt pięknego, nie tak zadbanego jak choćby w Belem. Kiedy odwrócić się plecami do morza, przed oczyma rozciąga się ta szczególna dzielnica, raczej uboga w stricte zabytki, ale jakże bogata w atmosferę i urok. Bliżej nabrzeża Alfama zabudowana jest kilkupiętrowymi kamienicami często pokrytymi azulejos w kobaltowych odcieniach. Im wyżej będziecie się wspinać, tym zabudowa będzie niższa, uboższa , a uliczki coraz węższe, bardziej nierówne. Wiele kamienic odnowiono, błyszczą dawnym blaskiem odbijając promienie słońca od ceramiki, ale wielu trzeba się uważnie przyjrzeć, aby dostrzec oznaki dawnego splendoru, pomysłowość bogatych właścicieli na odróżnienie się od sąsiadów. 
Kobaltowe jak niebo i morze płytki azulejos błyszczą w słońcu.
Wśród rzędu domów stojących przy ulicy równoległej do morza rzuca się w oczy Casa dos Bicos. Budynek pochodzi z XVI wieku, przetrwał trzęsienie ziemi – Alfama nie była tak bardzo zniszczona jak inne dzielnice. Jego właścicielem był Alfonso de Albuquerque. Oprócz cudacznie dla nas brzmiącego nazwiska miał wspaniałą posadę – był namiestnikiem króla portugalskiego w Indiach.  Było go stać na fanaberie – kamienica pokryta jest 1125 kawałkami kamiennej sztukaterii w kształcie piramidek. Wygląda to trochę jak olbrzymia wytłoczka na jajka. Sterczące czubki piramid nie zachęcają, aby podejść bliżej, może właściciel nie lubił gości.....
Dziobaty Casa dos Bicos
ŻÓŁTY TRAMWAJ NR 28
 Wędrujemy w górę. Jest niedługo po południu, więc tubylców nie uświadczysz, za to masa turystów podąża razem z nami nasłuchując, przystając co chwilę, aby  z okrzykami radości i machaniem witać bohatera Alfamy. Kto to taki ? No oczywiście symbol Lizbony  - żółty tramwaj, który ze zgrzytem specjalnie zaprojektowanych mechanizmów wspina się lub z łoskotem zjeżdża po stromych i krętych uliczkach. Na sam szczyt dzielnicy zawiezie Was kultowy numer 28. Najczęściej jednowagonowe tramwaje zapełnione są oczywiście w większości turystami, więc gdy przejeżdżają, następuje rytualna wymiana pozdrowień we wszystkich językach świata. Upał narasta, więc na razie rezygnujemy z przejażdżki. Dzielnie wspinamy się dalej szukając co bardziej ocienionych stron ulicy.                            
Aparaty w pogotowiu - Uwaga! Jedzie!
Kiedy wychodzimy za kolejny zakręt, zza ustawionego przy ulicy kościoła św. Antoniego nieśmiało wychyla się najstarszy zabytek Alfamy – KATEDRA SÉ. Plac, na jakim wyrosła nazywa się dziś Largo da Sé, a nazwa Sé jest skrótem od Sedes Episcopalis, co oznacza siedzibę biskupa. Wybudował ją w stylu romańskim w XIIw. pierwszy król Portugalii Alfons I. Oczywiście – jak to często bywało – postawiono ją na ruinach meczetu po odbiciu Portugalii z rąk Maurów. Była wielokrotnie przebudowywana, nosiła znamiona wielu stylów. W końcu zniszczyło ją trzęsienie ziemi. Po odbudowie przywrócono jej romański charakter. Nie wiem z jakiego powodu – być może katedra jest usytuowana tak, że sprawia wrażenie, jakby była trochę wciśnięta w kąt, być może dlatego, że katedry wielkich miast europejskich trochę zapierają dech w piersiach, ta lizbońska wydaje się bardzo skromna, szczególnie wewnątrz – bardzo ciemna,  ciasna, raczej uboga. Nasza wizyta była krótka, oddaliśmy cześć relikwiom św. Wincentego oraz przyjrzeliśmy się chrzcielnicy, gdzie w 1195 roku był chrzest Świętego Antoniego. Kiedy temperatura naszych ciał unormowała się wchłaniając romański chłód, wyruszyliśmy dalej w górę.
     Lisbon, Catedral Se
Labirynt uliczek Alfamy jest nie lada wyzwaniem. Dzielnica powstała między VIII a XIII wiekiem za czasów Maurów. Arabskie miasta wyglądają zwykle tak, że domy odwracają się do ulic ślepymi ścianami z wejściem, najważniejsze jest wewnętrzne patio, na którym toczy się życie. Podobny charakter dzielnicy da się odczuć i dziś. Do tego domy ciągnące się wzdłuż ulic stoją bardzo blisko siebie – często uliczki mają niewiele ponad 2m szerokości. W tej plątaninie zaułków, schodów, zakrętów bardzo łatwo się zgubić, może należałoby zabrać ze sobą kłębek włóczki? Kiedy już dojdziemy do górnej części, będzie na nas czekała nagroda w postaci tarasów widokowych oraz oczywiście widoków. Najsłynniejsze to Miradouro das Portas do Sol – Brama Słońca oraz Santa Luzia- bardziej zaciszny i spokojny. Panorama miasta zapiera dech w piersiach – kaskada czerwonych dachów łamiących sięi opadających we wszystkich możliwych kierunkach, a w oddali błękit Tagu . Można spędzić tu dużo czasu wypatrując charakterystycznych sylwetek słynnych lizbońskich budowli.
Ciekawostką dla odważnych jest Feira de Lada – co znaczy ni mniej ni więcej, tylko targ złodziei – można się przekonać na sobie, że nie jest to tylko tradycyjna nazwa. Turyści zapatrzeni w towary  mogą się stać dowodem na to , że miejsce to zasłużyło na swoją nazwę i stara się jej z dumą bronić.
Oczywiście Alfama to miejsce, gdzie wieczorami gromadzą się tłumy turystów w poszukiwaniu klimatycznych knajpek w nadziei zjedzenia czegoś oryginalnego i posłuchania fado. I realizacja takiego planu na pewno się uda bez trudu. Można tu spędzić duuuuużo czasu odkrywając coraz to inne, cudowne zakątki pozwalające poczuć urodę prawdziwej Lizbony. Kiedy już odnajdziecie miejsce na odpoczynek, posiłek, koncert fado, pamiętajcie, że prawdziwy miłośnik tej muzyki nigdy nie bije brawa po wysłuchaniu jednej pieśni – absolutna cisza ma wspomagać melancholię, smutek i tęsknotę – gromkimi brawami wyrazicie swe podziękowania dopiero po zakończeniu całego koncertu. A gdy połkniecie bakcyla, może warto odwiedzić Casa do Fado e da Guitarra Portuguesa – muzeum poświęcone historii fado oraz jej najznamienitszym synom i córom, a w szczególności postaci Amalii Rodriques, której przeszywający serce sposób śpiewu rozsławił fado na świecie – dla Portugalczyków jest ona prawdziwą "fadową" madonną.
BAIXA
Baixa to dziecko markiza Pombala, feniks, co odrodził się na ruinach starego, ciasnego, ponurego miasta, które legło w gruzach w czasie trzęsienia ziemi w 1755r. Baixa ciągnie się od nabrzeża Tagu w głąb lądu, ale nie jest już tak pagórkowatą dzielnicą jak Alfama. Jest za to na pewno dzielnicą reprezentacyjną. Klasycystyczny styl, porządek narzucony przez prostopadły układ szerokich ulic, bogate kamienice, przemyślane architektonicznie okazałe place, nowinki ówczesnej techniki - to wszystko składa się na obraz Baixy. Zaczynamy spacer od leżącego na nabrzeżu Tagu PLACU COMÉRCIO. 
Lisbon, Place de Comercio
Plac Comércio zalany słońcem
Do trzęsienia ziemi przy placu stała rezydencja królewska, stąd plac nazywano pałacowym tarasem. Mam tylko nadzieję, ze za czasów królewskich wyglądał inaczej niż dziś – póki co stoimy w cieniu i zbieramy się na odwagę, aby na ten plac w ogóle wyjść – olbrzymi , pusty teren zalany asfaltem albo betonem, ani grama cienia, zieleni, jakieś majaczące na wysokości obeschnięte palmy, a z nieba żar – na nasze nieszczęście zrobiła się godzina 15, więc co tylko mogło , już się nagrzało do granic możliwości. O wietrze można zapomnieć. Podejmujemy ryzyko – prawie biegiem do brzegu Tagu i z powrotem – kilkusekundowe zatrzymanie, aby spojrzeć w górę na postać , która w centrum placu na wysokim cokole poddaje się słonecznym torturom – to król Józef I na koniu, który z zapamiętaniem depcze węża. Czasem lizbończycy nazywają to miejsce placem czarnego konia. Rzucamy jeszcze okiem na północno – wschodnią część – to tutaj ulokowała się najstarsza kawiarnia Lizbony – Marinho da Arcada. Mamy dość – plac nie jest wart dłuższego smażenia się -   uciekamy pod  rzucający się w oczy Łuk Triumfalny – marzymy o cieniu i to marzenie się spełni.  

Portugal, Lisbon
Łuk Triumfalny wprowadza nas na Rua Augusta.
Budowla wkomponowana jest w rząd kamienic , pochodzi z 1873r. jako symbol zwycięstwa w walce z żywiołem trzęsienia ziemi. Przechodząc pod łukiem wkraczamy na główną ulicę Baixy – RUA AUGUSTA. Od razu czujemy przyjemny chłód. Ulice pokrywają rozmaite wzory ułożone z różnokolorowych kamiennych płytek. Ciemne romby na jasnym tle przypominają kratkę z ciasta ułożoną na makowcu. Gdzieniegdzie kamienny chodnik ozdabiają motywy roślinne, w innym miejscy napisy. Kamienice są na tyle wysokie, aby  dać odpowiednio dużo cienia. Wreszcie można odetchnąć.   
Lisbon, Rua Augusta
Rua Augusta  - miejsce spacerów, zakupów, odpoczynku.
Rua Augusta jest deptakiem pełnym  barów, restauracji, sklepików -  niestety nie znaleźliśmy  żadnego, w którym moglibyśmy kupić jakąś oryginalną pamiątkę – różne chińskie atrakcje do wyboru do koloru, szkoda. Baixa dziś to także miejsce, gdzie swą siedzibę znalazły banki i duże firmy Lizbony, jednak wiele bocznych uliczek nosi nazwy związane z przeszłością – można więc znaleźć ulicę Szewców – Rua dos Sapateiros czy  złotników – Rua do Ouro. Nasz pobyt na tej ulicy przedłużał się z powodu ulicznych grajków  i śpiewaków– o dziwo, to oni wydali się nam autentyczną atrakcją tego miejsca - prawdziwi domorośli miłośnicy portugalskiej melodii i pieśni.
WINDA SANTA JUSTA
Podążając w górę ulicy rozglądajcie się w boczne uliczki, bo w jednej z nich – ostatniej przecznicy przed Placem Rossio - zobaczycie prawdziwy cud techniki – ELEVADOR de SANTA JUSTA.  
Lisbo, Elevatore Santa Justa
 Elevador de Santa Justa
Jest to wieża – winda, którą zbudowano dla zaoszczędzenia sobie nóg – po wyjechaniu na górnypoziom żelazną kładką przechodzi się ponad ulicą – widok jest atrakcyjny, bo kładka z jednej strony opiera się o konstrukcję windy, ale z drugiej  lekko zaległa na dachu budynku. W ten sposób można przemieścić się do innej, wyżej położonej części miasta, zamiast zdzierać zelówki na kolejnych meandrach uliczek. Dziś wieża służy głównie turystom, więc po wjechaniu na górę można z tarasu widokowego podziwiać okolicę lub podnieść  poziom cukru  albo ciśnienie – co tam kto potrzebuje – w miłej kawiarni. Winda jest przepiękną stalową konstrukcją wysoką na 45 m. Zaprojektował ją uczeń Eiffela – Raul Mesnier de Ponsard. Wybudowano ją w ciągu dwóch lat – ruszyła w 1902r. – mechanizm wykorzystywał wtedy silnik parowy, dziś winda korzysta z elektryczności. Postarajcie  się pochodzić dookoła windy i pozadzierać głowę do góry – widok żelaznych koronek na tle kobaltowego nieba jest majstersztykiem.
Santa Justa - stalowa secesyjna koronka.

Żelazna kładka ponad ulicą pozwala przedostać się z górnego tarasu wieży na dach budynku? - Nie, dostaniemy się tedy do wyżej położonej dzielnicy.
Spacerkiem podążamy w górę ulicy, robi się coraz ciemniej, kiedy dochodzimy do głównego placu Baixy – PLAC ROSSIO  – uderza nas przepiękna iluminacja budowli stojących dookoła oraz gwar, a właściwie całkiem spory hałas tłumów wypełniających restauracyjne ogródki – nadszedł czas wieczornych spotkań. Zasiedliśmy także gasząc pragnienie przesłodkim sokiem  świeżo wyciskanym z pachnących pomarańczy, no ...albo piwem.  Jedną z krótszych ścian placu stanowi budynek Teatru Narodowego przyozdobiony klasycystycznym, sześciokolumnowym portalem. Jest piękny sam w sobie, ale wieczorem jego urodę podkreśla właśnie subtelne oświetlenie. Plac tętni życiem, szczególnie, że nagle rozdzwaniają się dzwony i oto ze stojącego przy placu kościoła wymaszerowuje procesja. Zdaje się , że znowu trafiamy na imieniny jakiegoś tutejszego świętego – kolejny raz obejrzymy ulubiony sposób oddawania czci – figura świętej lub świętego ubierana jest w odpowiedni strój i przy dźwiękach wojskowej orkiestry obnoszona jest dookoła placu. Takie procesje widzieliśmy już nie raz –  ale tutaj wygląda to inaczej. Za figurką podąża ksiądz, ministranci, orkiestra i grupka starszych kobiet, muzyka gra  na cały plac, dzwony dzwonią donośnie, turyści robią zdjęcia, a tubylcy..., no cóż , nie zauważyłam, aby ktoś przerwał rozmowę, jedzenie, zerwał się z krzesła, gdy figurka niesiona na barkach mężczyzn  mijała barowe stoliki. W sumie może już  przywykli, albo nie wiem....
W centralnym miejscu placu wspina się w górę kolumna, na której stoi figura. Mówią, że to król Piotr IV. Nie wiadomo dlaczego, czy za wysoko i dobrze nie widać, czy słońce oślepia przy zadzieraniu głowy w górę, w każdym razie na kolumnie stoi niedoszły książę Meksyku, arcyksiążę austriacki Maksymilian. W sumie jakie to ma dla nas znaczenie....Nie zabawiliśmy zbyt długo na Rossio, bo  na atmosferę placu nakładały mi się w wyobraźni obrazy z przeszłości – to tutaj odbywały się egzekucje inkwizycji, między innymi spalono na stosie 2 tysiące neofitów żydowskich w Wielkanoc 1506r., tak dla uczczenia świąt...Plac zwykle jest mocno przepełniony turystami i ziomkami, więc trudno dostrzec pokrywającą go kamienna mozaikę, która tu ma formę jaśniejszych i ciemniejszych morskich fal.
Na jednej z nich odpływamy z boczna uliczkę, która wiedzie nas na kolejny lizboński plac – Praça da Figueira. Leży on prawie równolegle do Praça de Rossio, jest bardziej kwadratowy i mniejszy, pokryty kamiennym dywanem w kształcie prostokątów. Nazwa znaczy Plac Drzewa Figowego, niestety na placu drzew mało, a co za tym idzie – i cienia mało, więc trudno go uznać za najlepsze miejsce do odpoczynku, gdy dotrzemy tam w ciągu dnia. Ciekawostką jest, że przed trzęsieniem ziemi, które zmieniło miasto, znajdował się tutaj Szpital Wszystkich Świętych. Uległ on całkowitemu zburzeniu i do 1949r. miejsce to zajmował olbrzymi targ. Dziś na placu króluje João I zwany Wielkim lub Dobrym.   Praça da Figueira to miejsce, gdzie znaleźć można wiele hotelików i pensjonatów.
Wracamy do bardziej  ludnej rzeczywistości, a mianowicie na brzęczący różnorodnymi odgłosami Praça de Rossio. Odchodząc sprzed Teatru w lewo skośną uliczką dochodzimy do Placu Restauradores. Po drodze warto przyjrzeć się ciekawym kamienicom. Na samym placu naszą uwagę przykuł budynek teatru Eden. Dziś mieści się w nim kino. Budynek w stylu art deco z 1931r. mocno odcina  się od jednorodnego stylu lizbońskiej zabudowy. Szczególne wrażenie robi właśnie wieczorem, urokliwie oświetlony, pokazujący półokrągły wewnętrzny hall i eksponujący galerie rzeźb. Centralną część placu ma znowu kształt owalu lub wrzeciona i chyba najbardziej skomplikowany wzór kamiennego bruku – przeplatające się geometryczne gwiazdko – arabeski.
Dla mnie takie miejsca są dość niebezpieczne, przyciągają moją uwagę na tyle mocno, że zaczynam uparcie szukać początku kłębka.....to trwa, mąż grozi, że mnie tu zostawi i odbierze, jak będzie wracał....Rzucamy wiec tylko okiem na otoczony stylowymi latarenkami pomnik, a dokładniej obelisk postawiony tu dla uczczenia odzyskania niepodległości spod władzy Hiszpanii w 1668 roku. Opuszczamy to – trzeba przyznać – bardzo eleganckie miejsce i  idziemy dalej w stronę słynnej AVENIDA da LIBERDADE. 
Po drodze przyciąga nasza uwagę mała uliczka po lewej stronie placu. Jest dość wąska i stroma, a kursuje po niej kolejny lizboński wynalazek – tym razem jest to ni to tramwaj, ni to winda – oczywiście ma imię – Elevador da Gloria. Nie możemy sobie odmówić tej przyjemności. Żółty wagonik, niemiłosiernie pomazany przez graficiarzy wciąga nas w górę pokonując 256m. Jazda jest powolna, po obu stronach tramwaju po stromych schodkach wchodzą lub schodzą turyści robiący setki zdjęć i filmów. A my w wagoniku – trzeba się uśmiechać, ciekawe na ilu zdjęciach i filmach będziemy i w jakich częściach świata, bo turyści mocni międzynarodowi. Gloria wiezie nas do wysoko położonej dzielnicy BAIRRO ALTO.  Łatwo znajdujemy taras widokowy Miradouro de São Pedro de Alcântaraz którego pięknie widać place i ulice Baixy oraz oświetlone mury zamku św. Jerzego na wzgórzu. Takie wizyty na miejskich tarasach są dla nas zawsze doskonałym sprawdzianem, czy jeszcze w ogóle wiemy, gdzie jesteśmy. Czasem  cel naszej wędrówki zmienia się i warto wtedy popatrzeć z góry, czy to jeszcze możliwe, aby dotrzeć tam, gdzie zaplanowaliśmy? Dla utrwalenia próbujemy też rozpoznawać wszystko to, co minęliśmy lub już odwiedziliśmy. Tak i tym razem po wszystkich achach i ochach dostrzegamy ciągnącą się w dole,  pięknie oświetloną Avenida da Liberdade.Tam mieliśmy iść! Tak więc prawie kłusem, bo czasem trudno hamować, zbiegamy do Placu Restauradores i wracamy na zaplanowaną trasę.  Jest już noc, ale jest to wspaniałe miejsce na dzienne wędrówki, ponieważ – jak nieczęsto – możemy się tu skryć pod parasolem cudownej roślinności. Kiedyś aleja ta była miejską, modną promenadą, dziś przyciąga eleganckimi i drogimi sklepami, restauracjami, hotelami i klubami. Ogólnie wielki świat. Takie lizbońskie Pola Elizejskie. W dzień jest tutaj wielki ruch, kilkupasmowe jezdnie pełne są samochodów. Na deptakach znów możemy podziwiać kamienne układanki. Nad głowami palmy i platany splatają swe gałęzie dając w dzień upragniony chłód. Jest i coś na kształt rzeczki i coś na kształt roślinnego labiryntu. Aleja jest bardzo długa, nogi bolą, a przecież szkoda czasu na siedzenie, bo może kawałek dalej jest jeszcze coś, co wzbudzi nasz zachwyt? Jak dzieci brniemy dalej i dalej. Aleja ma półtora kilometra długości, a w niektórych miejscach podobno 90m szerokości. No to jak mam zobaczyć wszystko po jednej i po drugiej stronie? Nie da rady, trzeba iść do końca i z powrotem. Na szczęście są ławki, duuużo ławek....Tego dnia powróciliśmy na zaplanowaną trasę, ale udało nam się przez przypadek odkryć romantyczny sposób, aby dostać się do Bairro Alto. Za pomocą opisanej windy Gloria. Korzystamy z niego ponownie, gdyż Bairro Alto to dzielnica, w której można zobaczy i poczuć  starą, trochę zmurszałą i obdrapaną, ale jakże spokojną  Lizbonę.
„ Wysoka dzielnica” jest niejednorodna. Znajdziesz tu malownicze, brukowane zaułki, szachownicę wąskich uliczek z małymi kamienicami, małe knajpki, sklepiki, galerie. Przy odrobinie szczęścia może usłyszycie zagubione dźwięki fado. Ale kawałek dalej – w prestiżowej części Chiado- wznoszą się stylowe, eleganckie kamienice zamieszkałe przez intelektualna elitę, teatry, nowoczesne sklepy, hotele i bary. Jeszcze dalej w dzielnicy Lapa zadomowiły się w przepięknie odrestaurowanych kamienicach ambasady. Jeżeli tylko mamy na to czas, Bairro Alto jest ciekawym miejscem na odprężający spacer.
OPOWIASTKI - NA SPACER W ZAUŁKI
W Lizbonie można zedrzeć  buty odkrywając coraz to nowe zakamarki, uliczki, placyki. Wspinamy się po zacienionym bruku, domy mają dwa , trzy piętra, ale stoją tak blisko siebie, że dopóki słońce nie osiągnie zenitu, można korzystać z cienia. Nagle uliczka krzyżuje się z inną, ale ta inna wcale nie wspina się pod górę, wręcz przeciwnie, opada ostro w dół, a przed oczyma..... roztacza się cudowny widok na Tag lub Ocean,  zależy w którą stronę świata widok się otworzy. Kilka dni mieszkaliśmy w małym hoteliku zagubionym w plątaninie takich uliczek w dzielnicy Alfama. Mimo baaardzo późnych powrotów i chęci jak najdłuższego pospania, wywlekałam się na siłę z łóżka, aby z filiżanką kawy zasiąść na maleńkim tarasiku na metalowym krzesełku z metalowymi, lekko zardzewiałymi kwiatkami na oparciu, wyłożyć nogi na równie podrdzewiały metalowy okrągły stoliczek i obserwować okolicę . Poranki mają w sobie coś szczególnego, czego nie można doznać o innej porze dnia – powietrze przesyca wilgoć znad oceanu niosąca jeszcze odrobinę błogiego chłodu, a słońce wysuwające się gdzieś zza komina dotyka skóry dając przyjemne ciepło. Każdego dnia, około 8 rano, w domku na przeciw hotelu otwierały się stare, drewniane okiennice, rozchylały się na zewnątrz połówki starego okna i pojawiała się w nich babcia. Siwe włosy uczesane w misterny koczek na karku, płócienna jasna bluzka w kolorowe paski, falbanka przy szyi i przy rękawach, na ramionach szydełkowa narzutka – pelerynka. Babcia najpierw spogląda w niebo – pogoda raczej się nie zmienia, codziennie błękit, no ale gdyby miała nadpłynąć jakaś chmura, no to trzeba wiedzieć, tak? Potem na parapecie ląduje klatka z bliżej nieokreślonym ptaszkiem, chyba już w wieku babci, bo nigdy nie słyszałam, żeby śpiewał oraz doniczka z ziołami. Po chwili tak długiej, ile trzeba na zejście z pierwszego piętra drewnianymi schodami, otwierają się wejściowe drzwi do bramy, kobaltowe z mosiężną kołatką. Babcia schodzi na ulicę po trzech kamiennych schodkach, wynosi obtłuczone krzesło, malowane co parę lat na różne kolory w zależności od chęci malarza i zasiada przed domem z kłębkiem włóczki, drutami i fragmentem wydzierganej skarpety lub swetra. W domu na przeciw i obok odbywa się mniej więcej ten sam rytuał. Po kilku chwilach można już w towarzystwie kilku leciwych sąsiadek omówić wszystko to, co się wydarzyło od poprzedniego dnia. I tak cudowne przedpołudnie trwa aż do chwili, gdy słońce wyjdzie za krawędź dachu i zacznie tak przypiekać, że trzeba uciekać w cień i chłód domu na zaciszną sjestę. Wieczorem nie można już odprawiać tego rytuału – uliczki zatłoczone są turystami, a stare krzesła przed domami zajmuje spotykająca się rozkrzyczana lizbońska młodzież. Trzeba czekać do rana z nowinami dla sąsiadek.
LIZBONA DZISIAJ
Długa podróż przez Europę i zwiedzanie kolejnych wielkich miast może być męczące. Wszędzie tłumy mieszkańców, tłumy turystów, rozmaite kłopoty z infrastrukturą miast, korki, kolejki do muzeów, na wystawy.....każdy to zna. Ale gdy dojedziecie do Lizbony, na pewno uderzy was spokój tego miasta. Tutaj bez trudu można znaleźć wyciszenie i odczuć przyjacielską atmosferę miasta. Na pewno powodem tego jest fakt, że Lizbona zawsze stała trochę z boku, do dziś czuje się jej prowincjonalność, ale w dzisiejszych rozwrzeszczanych czasach dla wielu to zaleta. Naprawdę trudno odczuć, że Lizbonę zamieszkuje około milion mieszkańców  i stanowi to 10% ludności Portugalii. Mieszkańcy Lizbony są dodatkowo niezwykle ciekawi.  Miasto od wieków wchłaniało przybyszów z różnych egzotycznych stron świata - w czasie prosperity  w okresie odkryć geograficznych do miasta przybywali najsłynniejsi żeglarze, a wraz z nimi mieszkańcy podbijanych terenów -niewolnicy z Afryki, Hindusi, Chińczycy, Japończycy i rdzenni Indianie z Brazylii. Natomiast po Rewolucji Goździków Portugalia musiała się zmierzyć z najazdem uchodźców z państw będących byłymi już koloniami – teraz pojawili się mieszkańcy Angoli, Wysp Zielonego Przylądka, Mozambiku, Gwinei Bissau i z wielu innych miejsc. Nie obywało się bez problemów, ale do wybuchu mieszanki nie doszło – wręcz przeciwnie – kultura portugalska, będąca konglomeratem różnych historycznych wpływów – choćby hiszpańskich, arabskich, żydowskich, teraz wzbogaciła się o elementy kulturowe z Afryki i Ameryki Południowej – dziś w klimatycznych dzielnicach Alfamy, ale nie tylko, bez trudu znajdziecie knajpki  lub kluby z egzotycznym jedzeniem i muzyką.
CO BY TU ZJEŚĆ?
Nie da się oddzielić kuchni Portugalii od jej historii, pewnie jak wszędzie na świecie, a więc przypomnijmy sobie krótko: najpierw wpływy rzymskie, potem wiele wieków pod panowaniem arabskim, kuchnia żydowska, wreszcie nieograniczony w porównaniu z innymi państwami dostęp do przypraw i zdobyczy  nowych gatunków roślin  z okresu odkryć geograficznych. Do tego dodajcie bliskość oceanu, żyzne ziemie – stosunkowo dobra wilgotność w porównaniu np. z Hiszpanią. No i przede wszystkim miłość do jedzenia, bez tego by się nic nie udało. Prawdziwą miłością dzisiejszych Portugalczyków są ryby – bacalhau – suszony i solony dorsz to potrawa narodowa. Dziesiątki sposobów na przyrządzenie sardynek – z najważniejszą i najprostszą – grillowaniem -  w dobrym towarzystwie, nie tylko ludzi , ale i wina. Mięso też jest lubiane – szczególnie mieszanka mięsa, kiełbasy i warzyw – doczekała się nazwy Cozido a portuguesa. Gotowanie nie mogłoby istnieć bez przypraw – piekielnie ostre afrykańskie papryczki piri piri, cynamon, curry, zielona kolendra, szafran, do tego oliwa i balsamiczny ocet... Czy już macie ślinotok? Bo ja tak... Po  konkretnym jedzeniu czas na słodkości  - szczególnie w Lizbonie musicie spróbować ciasteczek Pastéis de Belém. Sa to małe babeczki, które powstają wg starego i pilnie strzeżonego przepisu , który znają podobno tylko trzy osoby. Babeczki te znajdziecie w kilku cukierniach, szczególnie w dzielnicy Belem, w każdej powiedzą wam, że tylko te u nich są robione wg tego najprawdziwszego przepisu. Historia coś podobna do naszych papieskich kremówek, ale niech im będzie. Smacznego!
DLA CIEKAWSKICH
Miłośnicy sztuki mogą swój pobyt w Lizbonie wzbogacić o wizytę w położonym w Belem Muzeum, a właściwie należałoby powiedzieć centrum sztuki i kultury - Fundaçăo Calouste Gulbenkian – można tu obejrzeć wspaniałą kolekcję sztuki antycznej, ale także nowoczesnej. Drugie ważne muzeum, to Muzeum Sztuki Dawnej – Museu de Arte Antiga, prezentujące sztukę portugalską i europejską.A gdy już będziemy mieli dość historii, czeka na nas nowoczesna dzielnica Lizbony - PARQUE das NAÇOES - PARK NARODÓW. 
Nowatorskie budowle powstały z okazji odbywającej się w Lizbonie w !998r. Wystawy EXPO. Warto odwiedzić największe w Europie oceanarium Doca dos Olivias – 25 tysięcy mieszkańców reprezentujących faunę morską z całego świata. Projekt budynku, który powstał na Expo’ 98 stworzył Amerykanin Peter Chermaveff. Obejrzymy w miniaturze Ocean Atlantycki, Spokojny, Indyjski oraz Morze Arktyczne, a także główne akwarium pełne rekinów, tuńczyków i innych atrakcji. Zarezerwujcie sobie duuużo czasu, bo trudno stamtąd wyjść. Najlepsze miejsce na zakupy to oryginalne centrum handlowe Vasco da Gama. Jeszcze tylko przejażdżka wagonikową kolejką Teleferico wiozącą chętnych ponad wodami Tagu, podziwianie widoków ze 140-metrowej wieży Torre Vasco da Gama - miedzy innymi na most o tej samej nazwie, odwiedziny w powystawowych pawilonach, spacer promenadą ozdobioną nowoczesnymi artystycznymi instalacjami. Atrakcji wystarczy spokojnie na cały dzień.

Na koniec wskazówka - planując podróż po Portugalii można wziąć pod uwagę tamtejsze powiedzenie - „Coimbra studiuje, LIZBONA SIĘ BAWI , Porto pracuje, a Braga się modli”.
I kierując się tym kluczem obrać kierunek wyprawy.....
Ze względu na złośliwość rzeczy martwych - jestem "zmuszona" :) do odwiedzenia Lizbony jeszcze raz, gdyż z niewiadomych przyczyn większość zdjęć zamiast pokazywać piękną rzeczywistość pokazywała napis Error! Skoro error to error - trzeba jechać jeszcze raz, ale kiedy? Tymczasem opisane miejsca można obejrzeć na mojej tablicy na Pintereście.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CASABLANCA - MECZET HASSANA II

    Casablanca to po wielokroć marokańskie naj...- największe miasto Maroka, największe miasto Maghrebu, największy port ( jeden z największych na świecie sztucznych portów - drugi po marokańskim Tangerze), centrum gospodarcze i finansowe, jedno z największych miast Afryki. Casablanca rozwinęła się bardzo szybko -  w XIXw. w najgorszym czasie dla miasta starą medynę zamieszkiwało podobno około 600 osób. Potem pod protektoratem Francji nastąpił  boom, cywilizacyjne salto. Dziś Casablanca ma 4 miliony policzonych mieszkańców. Dokładna liczba jest niemożliwa do ustalenia ze względu na olbrzymią ilość bezdomnych i mieszkańców slamsów.   Ale mimo tych naj...najszybsze  i najczęstsze skojarzenie to film " Casablanca", który  z miastem prócz nazwy nie miał nic wspólnego. Nie było tu ani portowej knajpy "U Ricka", nie było Humphreya Bogarta ani Ingrid Bergman. Oto siła kinematografii... Rick's Cafe jednak jest - skoro tylu turystów i miłośników filmu szukało kulto

SEWILLA cz.I. W SREBRZE I ZŁOCIE

TROCHĘ HISTORII Sewilla – stolica Andaluzji położona nad rzeką Guadalquivir, co z arabskiego znaczy "rzeka wielka". Wraz z Kordobą często nazywana jest patelnią Hiszpanii, gdyż latem nie rzadkie są temperatury przekraczające 50st.C.  Mimo, że miasto położone jest ponad 100km od morza, żeglowna rzeka sprawiła, że Sewilla była przez wieki ważnym portem. Stan ten trwał aż do XVIIw. Stopniowe zamulanie  i zwiększający się tonaż statków zatrzymały żeglowność rzeki. Pierwsza osada fenicka istniała tu już około 1000r.pn.e. Sewilla miała wielkie znaczenie  w czasach rzymskich. Dziś na przedmieściach istnieją ruiny miasta Italika, które było stolicą jednej ze starorzymskich prowincji – Betycji. Jest to najlepiej zachowana ruina rzymska na terenie Hiszpanii. Stad pochodzili cesarze Trajan i Hadrian. Po upadku cesarstwa miasto trafiło w ręce Wizygotów i powoli traciło swe znaczenie i pozycję.  W 712r. z rąk Wizygotów przejęli ją Maurowie , którzy na centrum kalifatu wybrali dużo

Marrakesz - Grobowce Saadytów. 200 lat tajemnicy.

Marakesz - jak wiele innych miejsc na świecie - też miał swój złoty wiek. Przypadł na lata 1524-1659, gdy rządy sprawowała dynastia Saadytów. Maroko zostało wtedy zjednoczone po rozbiciu dzielnicowym. Powstała silna armia i prężnie działająca administracja. Przywódca Ahmad al-Mansur był władcą, z którym liczono się w Europie. Wraz z królową angielską - Elżbietą I - planował podbój Hiszpanii. Niestety - złoty wiek nie trwał długo - po śmierci sułtana spadkobiercy popadli w spory, które osłabiły kraj. Dodatkowo przypałętała się epidemia dżumy. W 1660r. tron zajął sułtan Moulay Ismail - przedstawiciel dynastii Alawitów, która jest u władzy do dziś. Bogata przeszłość była mu nie w smak, postanowił więc zniszczyć wszelkie ślady po znienawidzonych poprzednikach. Jednak myśl  o unicestwieniu miejsc wiecznego spokoju wydała mu się świętokradztwem. Aby jednak pamiątki po wrogach nie widzieć - kazał grobowce zamurować na tyle skutecznie, że zapomniano o nich do 1917r. Wtedy latający nad Marak