Kolorowe suki - wokół nas kłębowisko barw, zapachów i głosów. Głównie kwitnie tu handel, ale na niektórych uliczkach czy placach wciąż się pracuje. Od pokoleń, w tych samych miejscach każdego ranka otwierają się warsztaty, rzemieślnicy - uczniowie i mistrzowie oddają się pracy. Jeśli się da - zajmują swoje miejsca nie wewnątrz warsztatu, ale przed nim, na ulicy, często zasiadając na niskich stołeczkach, a nawet na ziemi. Trzeba mieć kontakt z innymi, toczą się rozmowy, obserwacje, rytualne popijanie herbaty. I tak mija dzień za dniem, bez pośpiechu, według wypracowanego schematu.
Czasem rozbrzmią pieśni jakiegoś muzyka Gnawa, dla którego muzykowanie na ulicy to też praca.
Czasem jednostajne odgłosy toczącego się życia urozmaici ryczenie osła, który przedzierając się przez wąskie uliczki dźwiga ładunek do kramu lub warsztatu. Za nim zwykle maszeruje dziarskim krokiem właściciel pokrzykując głośno " Balek, balek" - z drogi! Czasem prosto do ucha zapatrzonego na coś turysty...
PLACE NEJJARINE - ZAUŁEK STOLARZY
W poprzedniej części pisałam o kwitnącym rzemiośle - marokańskiej ceramice. Sztukę zdobienia kolorowymi kafelkami wykorzystywano od wieków między innymi przy budowie miejskich fontann. Nie miały one jednak spełniać roli tylko ozdoby, głównie były miejscem, gdzie można było wodę czerpać. W Fezie sprawę łatwego dostępu do wody załatwiono już w XIw. za czasów panowania sułtana Jusufa ibn Taszufina. Pochodził z dynastii Almorawidów. Jego zasługą było zmienienie biegu rzeki, tak, aby możliwe było utworzenie skomplikowanego systemu kanałów nawadniających i doprowadzających wodę. Każdy meczet, medresa, funduk ( miejsce postoju, noclegu kupców i ich zwierząt, miejski karawanseraj) czy bogate domostwo miały własne ujęcie wody i kanalizację, dla wszystkich pozostałych istniały uliczne fontanny z pitną wodą i publiczne łaźnie. Wędrując po medynie każdy w końcu dojdzie do uroczego placyku, przy którym zachowała się dziś jedna z piękniejszych - fontanna Nejjarine. Pochodzi z końca XVIIw., wciąż służy jako ujęcie wody. Plac przybrał jej nazwę. Wokół swe warsztaty otwierają pracujący tu od wieków stolarze wytwarzający stoły, krzesła, zagłówki do łóżek oraz całą masę drobnych dekoracyjnych wyrobów z drewna cedru i tui.
PLACE SEFFARINE - ZAUŁEK MIEDZIARZY(?) - czy jest takie słowo?
Na inny placyk prowadzi nas docierająca do okolicznych uliczek kakofonia dźwięków stukania - tu pracują rzemieślnicy wykuwający miedziane kotły i garnki. To dla tubylców. A dla turystów powstają mniejsze, ozdobniejsze przedmioty, które mogą być ciekawą pamiątką. Ta sztuka także ma wielowiekowa tradycję. Ozdobnych miedzianych paneli użyto na przykład w potężnych drzwiach pałacu królewskiego. Miedź, mosiądz, czasem srebro są tworzywem do wyrobu grawerowanych lamp, tac, pudełek i setek drobniejszych przedmiotów.
ULICZKI FARBIARZY
W pewnym miejscu kilka sąsiednich wąskich uliczek medyny spływa czarną cieczą. Cóż tu się wyrabia? To zaułek farbiarzy. Trochę to zaskakujące, ale wciąż jest popyt na farbowanie tkanin. Jest popyt, jest podaż...Trzeba tu tylko uważać, wędrując w sandałkach...można sobie przez przypadek zafarbować nogi...
GARBARNIE NAD WADI FÈS
W stronę garbarni podążają wszyscy turyści - każdy chce zobaczyć słynne ze zdjęć wytwórnie i farbiarnie skór, w których metody pracy nie zmieniły się od wieków. Prowadzi nas coraz intensywniejszy specyficzny zapach, żeby nie powiedzieć smród...oraz podążające w tę samą stronę objuczone nieoprawionymi skórami osły.
Skóry docierają w pobliże garbarni, gdzie są sortowane. Do wnętrza przechodzi się przez rzeczkę Fès, która niestety jest bardziej cuchnącym ściekiem...
Praca tu jest niebywale ciężka i pewnie bardzo szkodliwa - ciągły kontakt skóry z bliżej nieokreślonymi substancjami (kiedyś do usuwania sierści i zmiękczania skór używano moczu zwierząt, czy dziś też właściciele ograniczają się to tak naturalnego komponentu?) oraz z farbami źle się kończy. Wydawałoby się że to najgorsza praca z możliwych, tymczasem okazuje się, że wcale nie łatwo się tu dostać. Najczęściej posadę dziedziczy się z ojca na syna, a stały popyt na wyroby z kolorowych skór wpływa na stosunkowo wysokie zarobki. Oczywiście od razu na miejscu organizuje się sklepy z całym skórzanym asortymentem.
LATAJĄCE DYWANY
Tkactwo to jedno z najstarszych tutejszych rzemiosł. Najpierw uprawiali je Berberowie, potem Arabowie. W dzisiejszych wytwórniach dywanów korzysta się z wzorów i jednych i drugich. Kiedyś na sukach pracowali często wiejscy tkacze, którzy najpierw przędli nici z wełny hodowanych przez siebie owiec, a potem tkali dywany. Dziś, ze względu na duży popyt, powstały wielkie wytwórnie, a przy nich sklepy. Pewnie każdy turysta trafi w końcu do takiego miejsca. Czasem na zachęty do odwiedzin reaguje się niechęcią, nawet złością, że oto ktoś będzie nas namawiał do kupna czegoś, czego wcale nie chcemy. Ale muszę powiedzieć, że tym razem było to bardzo ciekawe - można się było naoglądać do woli wzorów, kolorów, podotykać, poczuć miękkość, a często szorstkość, faktury, a także napić miętowej herbaty. Prezenterzy dywanów bardzo chcą coś sprzedać, normalne - taka ich praca, wyroby są piękne, nawet negocjacje cenowe idą płynnie, no ale zwykle kończą się niczym, no bo jak tu wracać do domu z kilkumetrowym dywanem...No chyba, że na nim, gdyby przypadkiem okazał się latający...Zawsze można kupić coś mniejszego - poduszkę lub chodniczek i będzie to piękna, tradycyjna pamiątka. A dodatkową zachętą może być wiedza, że przedstawione na berberyjskich dywanach znaki są nie tylko geometrycznymi kombinacjami, przedstawiającymi np. węże, oczy, krzyże, ale pradawnymi plemiennymi znakami chroniącymi przed złem, nieszczęściem czy chorobą.
Dzisiejszy wpis zaczęłam od tego, że marokańskie suki to głównie handel. Sprzedaje się dużo regionalnej, tradycyjnej żywności, lub składników na nią. Wśród nich na przykład mięso wielbłądów czy owiec...w charakterystyczny sposób reklamując towar...Zobaczyć też można inne przeznaczone na posiłek zwierzątka - żywe jeże...Wierzy się w ich specjalne, lecznicze moce...
Tradycyjne marokańskie suki to miejsca wciąż żywe, autentyczne. Za murami medyn ludzie mieszkają, uczą się, modlą, pracują, wytwarzają, jedzą, kupują, odpoczywają. Normalne życie, ale jakże inne od naszej codzienności. Nie ma tu nic z przygotowywanych dla turystów tzw. wieczorów marokańskich. Dlatego warto tu być i przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. W medynach są drogi większe, można powiedzieć - główne, a także boczne uliczki, wąskie, pustawe, ale te są najbardziej swojskie. Co prawda - łatwo się tu zgubić, ale trzeba wierzyć, że uda się znaleźć wyjście przez nocą. Ryzyko się opłaca;) Wrażenia pozostają na długo!
Ładnie to wygląda.
OdpowiedzUsuńCiekawie także pachnie...:)
Usuń