Przejdź do głównej zawartości

ŻYCIE TĘTNI W FEZIE - MEDYNA - TU SIĘ PRACUJE - CZ. IV - MADE IN FES

Kolorowe suki - wokół nas kłębowisko barw, zapachów i głosów. Głównie kwitnie tu handel, ale na niektórych uliczkach czy placach wciąż się pracuje. Od pokoleń, w tych samych miejscach każdego ranka otwierają się warsztaty, rzemieślnicy - uczniowie i mistrzowie oddają się pracy. Jeśli się da - zajmują swoje miejsca nie wewnątrz warsztatu, ale przed nim, na ulicy, często zasiadając na niskich stołeczkach, a nawet na ziemi. Trzeba mieć kontakt z innymi, toczą się rozmowy, obserwacje, rytualne popijanie herbaty. I tak mija dzień za dniem, bez pośpiechu, według wypracowanego schematu. 
Czasem rozbrzmią pieśni jakiegoś muzyka Gnawa, dla którego muzykowanie na ulicy to też praca.
                         
                          
Czasem jednostajne odgłosy toczącego się życia urozmaici ryczenie osła, który przedzierając się przez wąskie uliczki dźwiga ładunek do kramu lub warsztatu. Za nim zwykle maszeruje dziarskim krokiem właściciel pokrzykując głośno " Balek, balek" - z drogi! Czasem prosto do ucha zapatrzonego na coś turysty...
PLACE NEJJARINE - ZAUŁEK STOLARZY
W poprzedniej części pisałam o kwitnącym rzemiośle - marokańskiej ceramice. Sztukę zdobienia kolorowymi kafelkami wykorzystywano od wieków między innymi przy budowie miejskich fontann. Nie miały one jednak spełniać roli tylko ozdoby, głównie były miejscem, gdzie można było wodę czerpać. W Fezie sprawę łatwego dostępu do wody załatwiono już w XIw. za czasów panowania sułtana Jusufa ibn Taszufina. Pochodził z dynastii Almorawidów. Jego zasługą było zmienienie biegu rzeki, tak, aby możliwe było utworzenie skomplikowanego systemu kanałów nawadniających i doprowadzających wodę. Każdy meczet, medresa, funduk ( miejsce postoju, noclegu kupców i ich zwierząt, miejski karawanseraj) czy bogate domostwo miały własne ujęcie wody i kanalizację, dla wszystkich pozostałych istniały uliczne fontanny z pitną wodą i publiczne łaźnie. Wędrując po medynie każdy w końcu dojdzie do uroczego placyku, przy którym zachowała się dziś jedna z piękniejszych - fontanna Nejjarine. Pochodzi z końca XVIIw., wciąż służy jako ujęcie wody. Plac przybrał jej nazwę. Wokół swe warsztaty otwierają pracujący tu od wieków stolarze wytwarzający stoły, krzesła, zagłówki do łóżek oraz całą masę drobnych dekoracyjnych wyrobów z drewna cedru i tui. 
 
                          
PLACE SEFFARINE - ZAUŁEK MIEDZIARZY(?) - czy jest takie słowo?
Na inny placyk prowadzi nas docierająca do okolicznych uliczek kakofonia dźwięków stukania - tu pracują rzemieślnicy wykuwający miedziane kotły i garnki. To dla tubylców. A dla turystów powstają mniejsze, ozdobniejsze przedmioty, które mogą być ciekawą pamiątką. Ta sztuka także ma wielowiekowa tradycję. Ozdobnych miedzianych paneli użyto na przykład w potężnych drzwiach pałacu królewskiego. Miedź, mosiądz, czasem srebro są tworzywem do wyrobu grawerowanych lamp, tac, pudełek i setek drobniejszych przedmiotów.
     
                          
                          
   
 ULICZKI FARBIARZY
W pewnym miejscu kilka sąsiednich wąskich uliczek medyny spływa czarną cieczą. Cóż tu się wyrabia? To zaułek farbiarzy. Trochę to zaskakujące, ale wciąż jest popyt na farbowanie tkanin. Jest popyt, jest podaż...Trzeba tu tylko uważać, wędrując w sandałkach...można sobie przez przypadek zafarbować nogi...
                          
                             
                        
GARBARNIE NAD WADI FÈS
W stronę garbarni podążają wszyscy turyści - każdy chce zobaczyć słynne ze zdjęć wytwórnie i farbiarnie skór, w których metody pracy nie zmieniły się od wieków. Prowadzi nas coraz intensywniejszy specyficzny zapach, żeby nie powiedzieć smród...oraz podążające w tę samą stronę objuczone nieoprawionymi skórami osły. 
                     
Skóry docierają w pobliże garbarni, gdzie są sortowane. Do wnętrza przechodzi się przez rzeczkę Fès, która niestety jest bardziej cuchnącym ściekiem...
 Właściciele zarabiają tu nie tylko na skórach, ale także na turystach, którzy chcą zobaczyć wiekowy proces technologiczny. W tym celu na w budynkach otaczających garbarnie udostępnia się za opłatą widokowe tarasy. Przed wejściem na nie miły pracownik wręcza każdemu dorodną gałązkę mięty, którą trzeba sobie włożyć pod nos, w zęby i co jakiś czas przygryzać....Prawdę mówiąc, niewiele to daje, a i do każdego smrodu można się z czasem przyzwyczaić....
                   
                            
        
 
Praca tu jest niebywale ciężka i pewnie bardzo szkodliwa - ciągły kontakt skóry z bliżej nieokreślonymi substancjami (kiedyś do usuwania sierści i zmiękczania skór używano moczu zwierząt, czy dziś też właściciele ograniczają się to tak naturalnego komponentu?) oraz z  farbami źle się kończy. Wydawałoby się że to najgorsza praca z możliwych, tymczasem okazuje się, że wcale nie łatwo się tu dostać. Najczęściej posadę dziedziczy się z ojca na syna, a stały popyt na wyroby z kolorowych skór wpływa na stosunkowo wysokie zarobki. Oczywiście od razu na miejscu organizuje się sklepy z całym skórzanym asortymentem.
                           
LATAJĄCE DYWANY
Tkactwo to jedno z najstarszych tutejszych rzemiosł. Najpierw uprawiali je Berberowie, potem Arabowie. W dzisiejszych wytwórniach dywanów korzysta się z wzorów i jednych i drugich. Kiedyś na sukach pracowali często wiejscy tkacze, którzy najpierw przędli nici z wełny hodowanych przez siebie owiec, a potem tkali dywany. Dziś, ze względu na duży popyt, powstały wielkie wytwórnie, a przy nich sklepy. Pewnie każdy turysta trafi w końcu do takiego miejsca. Czasem na zachęty do odwiedzin reaguje się niechęcią, nawet złością, że oto ktoś będzie nas namawiał do kupna czegoś, czego wcale nie chcemy. Ale muszę powiedzieć, że tym razem było to bardzo ciekawe - można się było naoglądać do woli wzorów,  kolorów, podotykać, poczuć miękkość, a często szorstkość, faktury, a także napić miętowej herbaty. Prezenterzy dywanów bardzo chcą coś sprzedać, normalne - taka ich praca, wyroby są piękne, nawet negocjacje cenowe idą płynnie, no ale zwykle kończą się niczym, no bo jak tu wracać do domu z kilkumetrowym dywanem...No chyba, że na nim, gdyby przypadkiem okazał się latający...Zawsze można kupić coś mniejszego - poduszkę lub chodniczek i będzie to piękna, tradycyjna pamiątka. A dodatkową zachętą może być wiedza, że przedstawione na berberyjskich dywanach znaki są nie tylko geometrycznymi kombinacjami, przedstawiającymi np. węże, oczy, krzyże, ale pradawnymi plemiennymi znakami chroniącymi przed złem, nieszczęściem czy chorobą. 
                           
                           
Warto także przyjrzeć się produkcji i wyrobom, które powstają z nici cieniutkich jak włos. Początkowo myślałam, że to wyroby z jedwabiu. Okazało się, że dawno temu marokańscy rzemieślnicy opracowali metody otrzymywania nici z liści agawy. Wyroby z tego włókna są bardzo wytrzymałe, ale odpowiednio przetworzone mogą być zwiewne i miękkie jak jedwab.
      
Dzisiejszy wpis zaczęłam od tego, że marokańskie suki to głównie handel. Sprzedaje się dużo regionalnej, tradycyjnej żywności, lub składników na nią. Wśród nich na przykład mięso wielbłądów czy owiec...w charakterystyczny sposób reklamując towar...Zobaczyć też można inne przeznaczone na posiłek zwierzątka - żywe jeże...Wierzy się w ich specjalne, lecznicze moce...
   
 
Tradycyjne marokańskie suki to miejsca wciąż żywe, autentyczne. Za murami medyn ludzie mieszkają, uczą się, modlą, pracują, wytwarzają, jedzą, kupują, odpoczywają. Normalne życie, ale jakże inne od naszej codzienności. Nie ma tu nic z przygotowywanych dla turystów tzw. wieczorów marokańskich. Dlatego warto tu być i przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. W medynach są drogi większe, można powiedzieć - główne, a także boczne uliczki, wąskie, pustawe, ale te są najbardziej swojskie. Co prawda - łatwo się tu zgubić, ale trzeba wierzyć, że uda się znaleźć wyjście przez nocą. Ryzyko się opłaca;) Wrażenia pozostają na długo!
                  
                           
                                 
              
                           
                           
                           
                           

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

CASABLANCA - MECZET HASSANA II

    Casablanca to po wielokroć marokańskie naj...- największe miasto Maroka, największe miasto Maghrebu, największy port ( jeden z największych na świecie sztucznych portów - drugi po marokańskim Tangerze), centrum gospodarcze i finansowe, jedno z największych miast Afryki. Casablanca rozwinęła się bardzo szybko -  w XIXw. w najgorszym czasie dla miasta starą medynę zamieszkiwało podobno około 600 osób. Potem pod protektoratem Francji nastąpił  boom, cywilizacyjne salto. Dziś Casablanca ma 4 miliony policzonych mieszkańców. Dokładna liczba jest niemożliwa do ustalenia ze względu na olbrzymią ilość bezdomnych i mieszkańców slamsów.   Ale mimo tych naj...najszybsze  i najczęstsze skojarzenie to film " Casablanca", który  z miastem prócz nazwy nie miał nic wspólnego. Nie było tu ani portowej knajpy "U Ricka", nie było Humphreya Bogarta ani Ingrid Bergman. Oto siła kinematografii... Rick's Cafe jednak jest - skoro tylu turystów i miłośników filmu szukało kulto

SEWILLA cz.I. W SREBRZE I ZŁOCIE

TROCHĘ HISTORII Sewilla – stolica Andaluzji położona nad rzeką Guadalquivir, co z arabskiego znaczy "rzeka wielka". Wraz z Kordobą często nazywana jest patelnią Hiszpanii, gdyż latem nie rzadkie są temperatury przekraczające 50st.C.  Mimo, że miasto położone jest ponad 100km od morza, żeglowna rzeka sprawiła, że Sewilla była przez wieki ważnym portem. Stan ten trwał aż do XVIIw. Stopniowe zamulanie  i zwiększający się tonaż statków zatrzymały żeglowność rzeki. Pierwsza osada fenicka istniała tu już około 1000r.pn.e. Sewilla miała wielkie znaczenie  w czasach rzymskich. Dziś na przedmieściach istnieją ruiny miasta Italika, które było stolicą jednej ze starorzymskich prowincji – Betycji. Jest to najlepiej zachowana ruina rzymska na terenie Hiszpanii. Stad pochodzili cesarze Trajan i Hadrian. Po upadku cesarstwa miasto trafiło w ręce Wizygotów i powoli traciło swe znaczenie i pozycję.  W 712r. z rąk Wizygotów przejęli ją Maurowie , którzy na centrum kalifatu wybrali dużo

Marrakesz - Grobowce Saadytów. 200 lat tajemnicy.

Marakesz - jak wiele innych miejsc na świecie - też miał swój złoty wiek. Przypadł na lata 1524-1659, gdy rządy sprawowała dynastia Saadytów. Maroko zostało wtedy zjednoczone po rozbiciu dzielnicowym. Powstała silna armia i prężnie działająca administracja. Przywódca Ahmad al-Mansur był władcą, z którym liczono się w Europie. Wraz z królową angielską - Elżbietą I - planował podbój Hiszpanii. Niestety - złoty wiek nie trwał długo - po śmierci sułtana spadkobiercy popadli w spory, które osłabiły kraj. Dodatkowo przypałętała się epidemia dżumy. W 1660r. tron zajął sułtan Moulay Ismail - przedstawiciel dynastii Alawitów, która jest u władzy do dziś. Bogata przeszłość była mu nie w smak, postanowił więc zniszczyć wszelkie ślady po znienawidzonych poprzednikach. Jednak myśl  o unicestwieniu miejsc wiecznego spokoju wydała mu się świętokradztwem. Aby jednak pamiątki po wrogach nie widzieć - kazał grobowce zamurować na tyle skutecznie, że zapomniano o nich do 1917r. Wtedy latający nad Marak